Osiem lat temu, w 2008 roku, Lech Wałęsa poprosił mnie, żebym wygłosił odczyt inaugurujący Klub Pojednanie, który właśnie powstawał przy fundacji jego imienia. Odczytowi nadałem tytuł „Epizod czy zmiana? Polska 1975-2025”. Przedmiotem było pytanie, czy to, co się z nami dzieje gdzieś od połowy lat 70. (KBWE), czego apogeum rozciąga się pomiędzy Sierpniem 1981 a Czerwcem 1989 z późniejszą Polską, która sama o sobie decyduje – za jakieś sto, dwieście lat historycy ocenią jako zasadniczą odmianę polskiego losu, korzystną dla Polaków i lepiej pozycjonującą Polskę w Europie, czy też jedynie jako jakiś epizod, korektę. Słowem – jak wykorzystujemy te fantastyczne okoliczności zewnętrzne, które towarzyszyły nam w tym czasie, z których najważniejsze to rozpad Związku Radzieckiego i gotowość Zachodu objęcia nas polityką wspólnotową, jako zwyczajnego Zachodu partnera (NATO, UE)?
Ten półgodzinny odczyt rozwijałem przez kolejne lata. Dzisiaj jest sformatowany od minimalnych 20 minut po 32-godzinny cykl. Jest w nim prognoza. Stąd 2025 rok. Na początku była pozytywna, choć nigdy nietriumfalistyczna.
Oto ona: TAK! Czas tych trzech pokoleń: mojego, pokolenia przed i pokolenia po moim pokoleniu zapisze się w polskiej historii jako wielka zmiana, korzystna dla Polaków i dla całej Europy. Polska może stać się istotnym graczem w ramach Unii Europejskiej i uczestnikiem wielkiego procesu budowania równowagi w immanentnym dla kapitalizmu konflikcie kapitału i pracy. Waga, wewnętrzna moc idei solidarności, respekt dla filozofii oświeconego umiarkowania, ucieranie poglądów i interesów na drodze negocjowanych kompromisów, okiełznanie nacjonalizmów – to wszystko z twórczym udziałem Polaków kipiących nową w Europie energią i odświeżających wartości dekalogu może sprawić, że nie tylko sami wyciągniemy się w górę, ale też staniemy się poważanym i potrzebnym partnerem wielkiego dialogu o przyszłości demokracji.
Tę piękną dla Polski perspektywę uważałem za otwartą. Aby stała się rzeczywistością wymagało to wypełnienia przez Polaków pięciu wielkich deficytów, które w 2008 r. i w późniejszych latach określałem tak: deficyt pomysłu na Polskę i Europę (a nawet brak publicznej debaty o przyszłości), deficyt demokracji (teatr zamiast rzeczywistości), deficyt solidarności (korporacjonizm i wykluczenie w miejsce wspólnoty), deficyt kapitału ludzkiego (brak komunikacji, odwagi dla nowości, nadmierny indywidualizm, nietrafna edukacja) i deficyt zaufania społecznego.
Od mniej więcej trzech, na pewno dwóch lat (istotne, bo długo przed zmianą władzy) ton tej prognozy stawał się bardziej minorowy, nadzieja stęchła. Dzisiaj (na co zmiana władzy ma wpływ), proszony w różnych miejscach o jednoznaczną odpowiedź, odpowiadam NIE! – pogrzebaliśmy swoje szanse. Fantastyczne zewnętrzne okoliczności to przeszłość. Europa jest w kryzysie nie tylko wywołanym wielkimi, niekontrolowanymi migracjami, ale też w kryzysie wywołanym tym pierwszym z przypisywanych przeze mnie Polakom deficytem – brakiem pomysłu na siebie, rezygnacją z wielkiej polityki, kunktatorstwem, brakiem odwagi i woli tworzenia instytucji odpowiadających temu, co się ze światem dzieje. A my nie zdążyliśmy zakotwiczyć się na tyle, by móc odegrać jakąś pozytywną rolę. Przeciwnie – sami stajemy się problemem.
Cud zmiany paradygmatu polskiej polityki dokonany w latach 1975-1989+, która przestała karmić się mitami, a posadowiła się na przesłankach racjonalnych, na rachunku możliwych do uzyskania celów i ich kosztu, na wiedzy i na autorytecie wiedzy i efektywności, na roztropności, na dialogu i kompromisie – cud ten zbyt płytko przeorał polską kulturę. Odszedł wraz z odchodzącymi pokoleniami.
Jeśli jest jeszcze nadzieja, to w tym, że co tu piszę, odnosi się ściśle do polityki. Ona otworzyła nam kiedyś drogę do dobrej zmiany i ona nam dzisiaj tę drogę wysadza w powietrze. Więc jakaś szansa jeszcze się tli, ale wymaga gruntownej zmiany w samej polityce, z ludźmi dzisiaj ją wypełniającymi, z partiami takimi, jakie one są – zginiemy. Na powrót staniemy się peryferyjnym narodem niezdolnym wybić się na wielkość swojego potencjału.
Kiedy sześć lat temu wierzyłem, że my, żyjący, jesteśmy uczestnikami lub przynajmniej świadkami wielkiej przemiany Polski, swoim cotygodniowym felietonom w bezpłatnym tygodniku „Passa” nadałem wspólny tytuł „Reset”. Oddawał on nadzieję, że wystarczą pewne korekty, a szansa na wielkość (albo przynajmniej „normalność”, powiedzmy w: niemieckim, skandynawskim, francuskim czy brytyjskim rozumieniu normalności) wciąż jest otwarta. Po zasłużonej porażce wyborczej Bronisława Komorowskiego i wobec niezdolności partii demokratycznych do współdziałania nie miałem już złudzeń. Zrezygnowałem z tego nadtytułu. Nie może być mowy o resecie. Zamieniłem „Reset” na „Warto myśleć”.
W naszej krajowej polityce dokonała się zasadnicza redukcja: wielkie plany i projekty zostały zamienione na puste obietnice, których jedyną przyczyną i funkcją jest zdobycie władzy.
Myślenie staje się niedorzeczne. Co nie znaczy, że nie należy myśleć. Myśleć warto zawsze. Dla zniwelowania poziomu frustracji lepiej jednak nie adresować swoich przemyśleń do instytucji polityki, robić to na zaś, na czas, kiedy i w Polsce polityka stanie się celowa nie wyłącznie w perspektywie indywidualnych interesów jej profesjonalnych uczestników.
Jestem, a właściwie byłem politykiem. Drugiego raczej planu. Bardziej zresztą bywałem, niż byłem. Swoje, na co mnie było stać i co było możliwe, zrobiłem. Dzisiaj jestem na politycznej emeryturze. W rzeczywistości ta emerytura trwa od dekady. Zawód polityka określają narzędzia, jakimi dysponuje. Ja nie dysponuję żadnymi.
Chcę, by moje wpisy na tym blogu były racjonalnym komentarzem, czasem może nawet w formie projektu jakichś działań w wybranej przestrzeni publicznej (takich jak np. edukacja, kultura, organizacja procesu politycznego, polityka w zakresie przestrzeni publicznej, kwestie międzynarodowe, świat wobec…), skierowanym do ludzi poszukujących przesłanek rozumowych może bardziej niż emocjonalnych. Obywatelskość kreuje nie tylko płacenie podatków i indywidualne zainteresowanie sprawami publicznymi, ale też udział w debacie publicznej. Dołączam do tych, którzy w ramach portalu POLITYKA.PL wypracowują sobie własne odniesienia do spraw, które tworzą naszą wspólnotę i nasze państwo.